Od tygodnia jestem w domu. Początkowo planowałam kilkumiesięczne bezrobocie, żeby odpocząć, polenić się przed TV, nadrobić zaległości w czytaniu i na blogu. Jednak po jednym dniu stwierdziłam, że ja kobieta pracująca i złożyłam podanie o pracę do firmy, w której pracowałam przed wyjazdem do Stanów.
Polska rzeczywistość mnie przeraża. Może i nie jest źle, ale po spędzonych niesamowicie dwóch latach w Kalifornii, po zawartych milionach międzynarodowych przyjaźni czuję, że Kalifornia to moje miejsce. A może to tylko tęsknota za mną przemawia. Tęsknie za dziećmi, tęsknię za znajomymi, za palmami i za wszystkim co mi się z drugim kontynentem kojarzy.
Nigdy osobą, która płacze nie byłam. Momenty, w których żegnałam się z ukochanym San Francisco przyczyniły się do miliona rozlanych łez. Nawet nie spodziewałabym się, że moja host mama, też będzie tak płakać. Rozmawiając z nimi na Skype też trudno mi powstrzymać łzy. Tęsknię, kocham na najgorsze jest to, że możliwe, że ich już więcej nie zobaczę.
Mój Travel Month był najlepszy z najlepszych. Pomimo, że dużo nie podróżowałam, byłam tylko w San Diego i w Nowym Jorku.