Au Pair w San Francisco, California od 29.08.2011

sobota, 5 października 2013

Powrót do rzeczywistości....

Od tygodnia jestem w domu. Początkowo planowałam kilkumiesięczne bezrobocie, żeby odpocząć, polenić się przed TV, nadrobić zaległości w czytaniu i na blogu. Jednak po jednym dniu stwierdziłam, że ja kobieta pracująca i złożyłam podanie o pracę do firmy, w której pracowałam przed wyjazdem do Stanów.
 
Polska rzeczywistość mnie przeraża. Może i nie jest źle, ale po spędzonych niesamowicie dwóch latach w Kalifornii, po zawartych milionach międzynarodowych przyjaźni czuję, że Kalifornia to moje miejsce. A może to tylko tęsknota za mną przemawia. Tęsknie za dziećmi, tęsknię za znajomymi, za palmami i za wszystkim co mi się z drugim kontynentem kojarzy.
 
Nigdy osobą, która płacze nie byłam. Momenty, w których żegnałam się z ukochanym San Francisco przyczyniły się do miliona rozlanych łez. Nawet nie spodziewałabym się, że moja host mama, też będzie tak płakać. Rozmawiając z nimi na Skype też trudno mi powstrzymać łzy. Tęsknię, kocham na najgorsze jest to, że możliwe, że ich już więcej nie zobaczę.
 
Mój Travel Month był najlepszy z najlepszych. Pomimo, że dużo nie podróżowałam, byłam tylko w San Diego i w Nowym Jorku.

piątek, 30 sierpnia 2013

The princess project



Nie wiem, czy ktokolwiek z Was jest zapoznany z tą ideą. Ja nie byłam zanim znalazłam, że mogłabym wziąć udział w wolontariacie. W pewnym momencie zimą stwierdziłam, że mam za dużo czasu do wypełnienia, za mało znajomych do spotykania się, więc postanowiłam popracować społecznie, a może i nawet podbudować sobie tym swoje CV. Złożyłam kilkanaście podań przez Internet i ta agencja się do mnie odezwała. http://princessproject.org/ 
 
The princess project polega na rozdaniu sukienek na bal maturalny dla dziewczyn, których nie stać na kupno własnej. Jedni ludzie składają sukienki na donacje, inni tak jak ja, zobowiązują się, żeby pomóc je rozdać. Moim zadanie było segregowanie sukienek zabranych do przymierzalni, które zostały potencjalnie odrzucone. Segregowałyśmy je kolorystycznie i rozmiarowo. Co się także wiązało z bieganiem po schodach przed 5 godzin. Pomimo tego, że byłam zmęczona, wyszłam zadowolona z siebie, że się podjęłam takiej pracy za której nikt mi nie zapłacił ;)
 
 


czwartek, 29 sierpnia 2013

Dwa lata temu...

Dwa lata temu wsiadłam do samolotu i wybrałam się w siną dal, tak naprawdę nie wiedząc co mnie będzie czekać. Przestraszona świata, podekscytowana i przede wszystkim gotowa na wszystko i na nic. Miałam szczęście,  ani razu nie myślałam, żeby to wszystko rzucić w kąt i zawinąć się do domu, o rematchu też mi nigdy myśli przez głowę nie przeszły. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich dwóch lat, wybawiłam się, podróżowałam (choć tego nigdy nie za wiele) spędziłam czas w gronie najlepszych znajomych. Teraz czas na ostatnie pożegnanie z moim ukochanym San Francisco i czas na inne przygody, bo w końcu jeden etap się kończy, to drugi zaczyna! Jestem pełna dobrych myśli i z ciekawością czekam na przyszłość.

Zostaję jeszcze na dodatkowe 30 dni, czyli tak zwany travel month. Najbardziej ekscytująca rzecz dotycząca opuszczenia programu au pair. Bo nigdy, nie będę żałować podjęcia decyzji i przyjeździe do Stanów, opiekowania się dziećmi przez 2 lata. To było najlepsze co mi się w życiu przytrafiło.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Tam, gdzie produkują wino...

 
 
 

Dawno tu nie było normalnego posta. Postanowiłam zacząć nadrabiać zaległości od napisania czegoś ze świeżym tematem. Po prawie dwóch latach w Kalifornii dopiero w zeszły weekend pojechałam do Napa Valley. Doliny, która słynie z produkcji wina. Niby tylko godzina samochodem od San Francisco, ale ciężko zawsze było się zebrać, przede wszystkim dlatego, żeby znaleźć chętnego trzeźwego kierowcę.
 
Plan, żeby pojechać zapadł na ostatnią chwilę, więc myślę, że dlatego udało nam się tam wybrać. Wypożyczyłyśmy tani samochód (z flightcar.com , $60 za 2 dni, ale limit 90 mil na dzień) znalazłyśmy też pokój na airbnb.com przy autostradzie tylko kilka minut jazdy od wszystkich winnic. Za pokój zapłaciłyśmy $112, ale korzystałyśmy przez dwa dni, a zapłacone było za jedną noc.  
 
Zwiedzanie winnic zaczęłyśmy od jedynej winnicy w Napa Valley, która oferuje darmową prezentacje win. Nazywa się Heitz. Dostałyśmy do spróbowania 4 rodzaje win, jedno białe, reszta czerwone.



 
 
 
Jako kolejną wybrałyśmy V Sattui. Zdjęcie poniżej ściągnięte z internetu, ze mnie fotograf turysta, zdjęcia iphone'm robię ;)
 
 
Degustacja win $10 albo $15, w zależności jaki rodzaj win chce się spróbować. Na karcie było ok 10 rodzajów win, z których można było wybrać 6. Facet, który się nami zajmował dał nam wina z tej droższej karty, ale też więcej niż powinnyśmy. Wina polubiłam i wyszłam z butelką. Kupiłam nie z myślą o sobie, a o hostach. Dam im przy okazji prezentu na pożegnanie.



Tego dnia postanowiłyśmy zrobić już sobie przerwę od degustacji i pojechać do apartamentu zrobić kolację. Facet, a raczej dziadek u którego nocowałyśmy zrobił nam jego własną prezentacje picia wina. Dał nam kilka prostych intrukcji jak się powinno to robić, a i wcześniej przywitał nas zimnych piwem. Miałyśmy niezły ubaw spędzając noc w tym mieszkaniu.

Następnego dnia dziadek umówił nas do kolejnej winnicy, wiec prosto po śniadaniu pojechałyśmy pic wino. Miejsce nazywa się Jessup Cellars. Za degustację płaci się $20, ale jeżeli kupi się wino, to wtedy już nic. Kupiłam kolejną butelkę, która kosztowała tylko $8 więcej niż sama degustacja. Wolałam więc wynieść coś z tej degustacji, niż tylko za nią zapłacić.


 
Jadąc spowrotem do apartamentu, gdzie miałyśmy spędzić popołudnie nad basenem, zajechałyśmy do jeszcze jednego miejsca. Wyglądało to jak piknik country. 25lecie jednej z winnic, gościło inne winnice, mieli muzykę i jedzenie. Za $25 dostałyśmy lunch, dużo więcej degustacji niż w innych miejscach. 
 
 



 



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Chyba wróciłam....

Wczoraj wieczorem przypomniało mi się, że prowadzenie tego bloga tak naprawdę sprawiało mi przyjemność. Zawsze sprawdzając statystykę i czytając komentarze miło się mi robiło, że są osoby, które czytają i nawet lubią to co czytają.

Moim kolejnym postanowieniem będzie nadrobienie zaległości, choć niestety nie zbyt dokładne bo za dużą lukę zrobiłam pomiędzy aktywnością na blogu.

Jeszcze nie wróciłam do Polski, programu au pair też jeszcze nie skończyłam. Czuję się trochę jak weteran bo wszyscy wyjeżdżają, a ja jeszcze pracuję. Niestety już niedługo, zostało mi 3 tygodnie pracy, a potem kolejne 4 spędzę "w podróży". Cieszę się na myśl po tym ostatnim miesiącu, w którym będę już tylko tu rekreacyjnie, ale za każdym razem jak pomyślę, że muszę opuścić dzieci oczy się łzami zapełniają.

Do usłyszenia już niedługo z normalnym postem, a nie krótkim uaktualnieniem ;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Biking the bridge!



Planowanie jest jedna z moich lepszych umiejetnosci. Niestety nie zawsze plany sie udaja. Tym razem bylo inaczej, dlugo planowane przejechanie rowerem Golden Gate Bridge sie udalo. W polowie maja, kiedy wszystkim zainteresowanym kolezankom pasowal termin wybralysmy sie pochasac rowerami. Jak dla mnie bylo to tez wyzwaniem, bo na rowerze nie bylam chyba przez 2 lata;)

Niestety ta przyjemnosc tania nie bylo, musialam wypozyczyc rower, co kosztowalo mnie $30!!!

Do mostu jeszcze nie dojechalysmy, a juz zrobilysmy sobie przerwe;) nie ma to jak profesjonalna rowerowa ekipa:

Jak widac nie spieszylo nam sie, po pokonaniu kolejnej gorki, nalezalo zrobic przystanek na zdjecie z mostem w tle. A im blizej pogoda poprawiala sie i typowa mgla z mostu znikala...


Most tutaj nie wyglada na bardzo zatloczony, ale przejazd nie byl az taki prosty, trzeba bylo sie przeciskac pomiedzy innymi rowerzystami i spacerowiczami. W weekendy turystow jest chyba wiecej niz przezdzajacych aut.

 Po przekroczeniu mostu nie bylo az tak ciezko, droga do Sausolito naszego celu byla juz z gorki. A skoro juz okonalysmy te kilka mil na rowerach, to moglysmy pozwolic sobie w nagrode na kaloryczneo hamburgera;)

Skoro droga spowrotem do San Fran byla pod gorke, poszlysmy na latwizne i wrocilysmy promem.






niedziela, 19 sierpnia 2012

W dolinie smierci!

Pod koniec marca z grupa znajomych pojechalismy do death valley, pustyni, ktora jest prawdopodobnie jednym z najgoretszych miejsc na swiecie. W okresie letnim dochodzi tam do 60 stopni!

Wynajlismy samochod na weekend, sprawami organizacyjnymi zajeli sie inni, wiec ja tylko musialam wsiasc do samochodu i zaplacic moja czesc pieniedzy. A duzo tego nie bylo, lacznie okolo 100 dolcow.

Jechac cala noc (w jedna strone okolo 9 godzin) zeby zobaczyc piasek?! Pomyslby kto;) Oplacalo sie, bo nie tylko piasek tam byl, a skaly tez;)

Oczywiscie slotka fotka przy znaku musi byc;) a potem trzeba bylo jeszcze troche jechac samochodem....
 zeby zobaczyc takie oto skaliska:



Jak w kazdym amerykanskim parku narodowym, na srodku sklep, zeby mozna bylo pamiatki sobie kupic.

A zaraz za sklepem byl piasek...



I prawdziwa fatamorgana!!

Gdzie mozna bylo sie bryczka przejechac... ok, ja tylko do zdjecia usiadlam.



Wyglada jak snieg na srodku pustyni? A to tylko jakies pozostalosci soli, moze kiedys tu jakis jeziorko bylo?

I to wszystko tylko jednego dnia zobaczylam. Nastepego dnia mielismy sobie te duze drzewka poogladac, sekwoje jak tam je zwia. Pojechalismy tam, ale w tamtym parku (tylko kilka godzin drogi oddalonego) spodziewali sie sniegu, no i kolezanka nie chciala prowadzic pod gorke, na sniegu.... no trudno, obeszlam sie smkiem, jeszcze tam dojade;)

sobota, 18 sierpnia 2012

To znowu ja!

Moja dluga nieobecnosc spowodowana brakiem komputera od kwietnia w koncu sie skonczyla! Przyznam sie, ze posiadam komputer juz od prawie dwoch tygodni, ale moje lenistwo nie mialo konca. W pewnym momenci zapomnialam o posiadaniu bloga, ale jezeli nadrobie zaleglosci, sama bede miala pamiatke na przyszlosc;)

Z nowosci o ktorych chcialabym sie juz teraz pochalic, to zdecydowalam sie przedluzyc swoja amerykanska przygode o kolejny rok i zostaje z ta sama rodzina w San Francisco. Na poczatku zastanawialam sie nad zmiana rodziny i wyjechaniem do jakiegs innego stanu, ale....no wlasnie tych "ale" jest mnostwo. Ta rodzina jest naprawde fajna, a nigdy nie wiadomo jaka bylaby nastepna. Poza tym teraz mieszkam z jednym z najfajniejszych miast w Ameryce i tuz tez nie byloby pewnosci czy nie trafloby mi sie wyjechac gdzies po srodku niczego, do miejsca w ktorym nudzilabym sie jak mops.

Dwa tygodnie temu tez wrocilam z Polski, gdzie spedzila szczesliwie niecale dwa tygodnie. Nie wyobrazalam sobie zostac tutaj na dwa lata i nie odwiedzic rodziny i znajomych w domu. Wycieczka do domu kosztowala mnie fortune ze wzgledu na wakacje, ale bylo warto poswiecic sie i zaoszczedzic te pieniadze. W Polsce zzupelnie zapomnialam o moim zyciu w San Fran, tak jakbym nigdy tam nie mieszkala. A w dodatku nie wylatywalam z taka wielka ochota jak to robilam prawi rok temu.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Update

Zrobiłam się ostatnio bardzo leniwa. Może nie leniwa ogólnie, ale lenistwo przeniosło się do blogowego pisania. Za każdym razem jak sobie pomyślę, że mogłabym opisać jakiś  dzień,  weny twórczej  mi brakuje. Chciałam teraz tylko o sobie przypomnieć i oznajmić wszystkich, że brak nowych postów nie jest spowodowany żadnym przykrym wydarzeniem. Żyję sobie przyjemnie, żadnych większych zmiartwień nie mam.

Ciągle mam w planach dokończyć moją Hawajską relację, umieścić opis z wycieczki do Death Valley, trochę życia w San Francisco takiego jak koncerty, oraz inne przyjemności. Może nie zawsze wszystko nadaję się do opisania, nie ze względu na cenzurę, ale po prostu bo aż tak interesujące nie jest.

 Jedno jest pewne, jestem au pair od ponad 7 miesięcy i z tej decyzji jestem naprawdę zadowolona. Czuję się jak na wakacjach i w pracy i w czasie wolnym.

wtorek, 13 marca 2012

Having a good times

Weekendy to definitywnie mój ulubiony czas w San Francisco. Rzadko zdarza się, że jest nudno. Po prostu nie zawsze wszystko się nadaje do publikowania. Nawet jeżeli zdarza mi się spędzić część czasu wolnego samej nie narzekam na to, aż tak bardzo, jakbym narzekała dużo wcześniej. Nauczyłam się tutaj, żeby nie przejmować się tym, że jestem gdzieś sama. Pójście do kafejki na kawę nie sprawia mi problemu kiedy nie mam towarzystwa, zazwyczaj wtedy słucham muzyki i czytam gazetę, już nie z plotkami, a z wiadomościami, co jest związane z moim kursem. Lubię chodzić na zakupy sama, a gdy świeci ładnie słoneczko i ostatnią rzeczą jaką chciałabym robić, to zostać w domu, biorę książkę pod pachę i idę do Golden Gate parku. Jak zresztą mnóstwo innych ludzi.

Sobotnie albo niedzielne popołudnia (albo oba) spędzane w restauracjach na lunchu, w wieczorem na kolacjach.

Sobotnie popołudnie spędzone na piciu Mimosy, której ilość jest niekończąca się, o tyle ile wypije się do godziny 15, bo potem zamykają restarację i zaczynają przygotowywać lokal na nocny klub- CIRCA club, Marina
 Do niedzielnego brunchu krwawa Mary, żeby polepszyć sobie samopoczucie, bo sobotniej długiej nocy.
 Ciąg dalszy brunchu, tym razem z jedzeniem, bo nie tylko drinkami w weekendy się żyje;)
Tak mijają mi ostatnie tygodnie. Na początku nie chciałam wydawać pieniędzy na jedzenie, bo przecież hości to powinni nam zapewniać, ale teraz uważam, że wyjście  na lunch/brunch/ kolacje jest po prostu fajnym zajęciem, plus jedzenie w San Francisco jest niesamowite.

wtorek, 6 marca 2012

Vacation time never ends in my mind

Nie zachwycając się za bardzo, chciałabym przedstawić więcej zdjęć z moich wakacji na wyspie Oahu.

Poniżej fotorelacja z plaży Kailua. I właśnie w takich miejscach chce się wykrzyczeć "wooow". Dojazd z Waikiki zajął nam autobusem 2.5 godz w jedną strone! Do zrobienia, ale straszna strata czasu. Chociaż widoki wynagradzają tą długą przejażdżkę.


 Patrząc na kolor tej wody aż mi się płakać chce, że jestem tak daleko od tego miejsca. Oglądając zdjęcia przypominam sobie, że naprawdę tam byłam, bo czasem mam wrażenie, że to nie tylko takie złudzenie.

Chmury mogą stwarzać wrażenie, że nie było za ciepło. To tylko takie wrażenie, ale dzięki nim nie jest aż tak gorąco i można czasem uniknąć niepotrzebnego poparzenia słońcem.


Wylęgując się na takiej  plaży- to chyba moje ulubione zajęcie podczas dnia wolnego.


Nie chciałabym pokazywać tylko jak bardzo się obijałam podczas wakacji. Poniżej kilka zdjęć z hikingu na który zabrała nas nasza nowa znajoma, o ile dobrze pamiętam, to było tego samego dnia, co pojechałyśmy na Kailua Beach. Las był w okolicach jej domu, gdzie mieszkała z rodzicami. Cała trasa nie była trudna, zrobiłyśmy ją w okolicach 30 minut, zresztą czas nas gonił, nie chciałyśmy tam zostać jak zrobi się ciemno. Na końcu ścieżki miałyśmy okazję zobaczyć podwórko domu, w którym nie dawno kręcono film "The Descendants" z Georgem Clooney'em.



wtorek, 28 lutego 2012

Waikiki Beach

Pisząc wspomnienia z tych wakacji, chociaż myślami mogę wrócić do tego raju. Baaardzo bym chciała tam jeszcze wrócić.

Waikiki beach to najbardziej turystyczna część wyspy Oahu. Wszystkie hotele znajdują się w tej okolicy. Moim skromnym okiem zauważyłam też, że mieszkańcy Honolulu nie spędzają tam czasu. W zasięgu Waikiki jest wszystko, bary, restauracje, sklepy...jakby komuś się znudziło smażenie na plaży. Samochodu tam też nie potrzeba, wszystko w zasięgu ręki, no i z parkingiem byłby ciężko.

Może i zostanę uznana za marudę, ale ta plaża nie zrobiła na mnie największego wrażenia. Ot plaża i tyle. A powinnam się tak cieszyć, że wyrwałam się na tropikalną wyspę. Nie o to chodzi, po prostu w trakcie widziałam miejsca, które zapierały dech i tylko mogłam wyksztusić z siebie "wooow"

Jak widać na poniższych zdjęciach, miejsce zatłoczone, wszyscy wczasowicze na stanowiskach, a my razem z nimi. Przez pierwsze dni jedyne, co chciałyśmy robić, to korzystać ze słonca, opalać się i na zmianę wchodzić do wody.  A wodaa taaaaka cieplutka ;)Lokalizacja była idealna, kilka minut spacerkiem z hotelu, więc nic dziwnego, że najwięcej czasu ta spędziłyśmy.








Wracałyśmy też tam wieczorem, żeby obejrzeć zachód słońca albo zjeść kolacje z szumem fal.




CDN