Au Pair w San Francisco, California od 29.08.2011

czwartek, 22 grudnia 2011

Grudniowy miesiąc

Mija kolejny miesiąc odkąd przyjechałam, jak do tej pory był to chyba najlepszy miesiąc jaki tu spędziłam. Jak przystało na grudzień byłam baardzo zajęta, tylko tym razem nie przygotowywaniem do świąt. Pomimo wszystkich ozdób w mieście, choinek i lampek, świątecznych piosenek w radiu jakoś nie czuję klimatu świątecznego. Brak zmarzniętego nosa, chęci wypicia gorącej herbaty po każdym wyjściu z domu, jakoś nie przypomina mi to grudnia. W ciągu dnia świeci słońce i można spokojnie w swetrze wyjść z domu. Brakuje mi śniegu jak nigdy. I jak tu czuć magię świąt?!

Zaniedbałam też moje notatki, ale mam dobre wytłumaczenie. Dużo się ostatnio działo, moja standardowa kolacja z hostami stała się teraz naprawdę żadkością, ciągle mam jakieś plany na wieczór. Niektóre bardziej ekscytujące od innych, ale i tak jest fajnie, tak jak lubię najbardziej. Ciężko jest opisać tak długi czas w kilku słowach. Dzięki hostom byłam na swoim pierwszym balecie, tradycyjnym przedstawieniu, które jest wystawiane każdego roku, czyli "Dziadku do orzechów" Dostałam dwa bilety, więc mogłam sobie wybrać towarzystwo. To było niesamowite, chciałabym więcej i więcej. Rodzice hostki zaprosili mnie też na koncert chóru. Jakiś czas temu byłam też z koleżanką na koncercie, muzyka której wcześniej za bardzo nie znałam. Poszłam bo to kolejna okazja na wyjście po pracy. Byłam zaskoczona tym, jak bardzo mi się podobało. Nie chcę kłamać, ale to był chyba dubstep.

Jak to bywa a operskim świecie w tym tygodniu pożegnałam jedną z moich lepszych koleżanek, która wracała do domu, po dwóch latach pobytu w US. Spędziłam z nią niesamowity czas, głównie na imprezach, na których razem szalałyśmy, ale nie tylko. Taka nasza rzeczywistość, jedne dziewczyny wracają do domu, bo operski czas im się skończył, inne wyjeżdżają, po problemach z host rodzinami, a inne przyjeżdżają. Mam tylko nadzieję, że kontakty przetrwają.

Ciągle mam w planach opisać weekend, który spędziłam w Seattle. A już niedługo, bo czas szybko leci będę na moich upragnionych wakacjach, które spędzę na Hawajach.

czwartek, 1 grudnia 2011

Cultural life

Dzisiaj mijają dokładnie 3 miesiące odkąd przyleciałam do San Francisco. Pomimo tego, że jeszcze niedawno marudziłam się nic się ciekawego nie dzieje, to teraz jestem zupełnie innego zdania. Może nie spędzam każdego dnia w ekscytujący sposób, ale zapamiętałam jedną rozmowę z koleżanką, która dała mi wiele do myślenia. Siedziałyśmy na plaży rozmawiając, po miesiący nie widzenia siebie, więc nadrabiałyśmy zaległości o życiu każdej z nas. Opowiadając jej co robiłam przez ten czas, w którym się nie widziałyśmy powiedziała mi, że przecież dużo zrobiłam. No i zdałam sobie sprawę, że przecież i tak nie chce mi się każdego wieczoru wychodzić, czasem chcę posiedzieć spokojnie w swoim pokoju, porobić coś na internecie, albo pooglądać seriale online, w które tutaj się wkręciłam. Filmów nie oglądam, bo są limitowane, ale za to seriale nie mają limitu, więc można ogladać do znudzenia.

Mojego kulturalnego życia przybywa coraz więcej, byłam na kolejnej wystawie obrazów w De Young Muzem "Masters of Venice" także z babcią. Ta wystawa podobała mi się mniej niż poprzednia, ale jak pisałam wcześniej, fajnie jest zrobić coś innego, tym bardziej w trakcie pracy. Pewnego piątkowego wieczoru hostka zabrała mnie na mój pierwszy koncert orkiestry symfonicznej. Śpiewała ona kiedyś w chórze, więc dostaje czasami darmowe bilety, host nie chciał iść, więc zostałam wybrańcem, który miał okazje poznać trochę kulturalnego życia. Powtarzając, że był to mój pierwszy koncert zupełnie nie miałam pojęcia w co mam się ubrać, brzmi banalnie, bo w końcu każda dziewczyna nie ma się w co ubrać, ale przy tej okazji miałam ogromny problem. Moja garderoba zawiera ciuchy na imprezy, albo takie do normalnego chodzenia po ulicy, nic eleganckiego, ale też nie za bardzo- to była wskazówka którą dostałam przed koncertem. Wczoraj znowu byłam na kolejnym koncercie orkiestry symfonicznej, tym razem z koleżanką. Hości zamówili dla mnie w prezencie bez okazji 2 bilety na świąteczny koncert. Wiecie co? Było genialnie, muzyka przepiękna. A za 2 tygodnie idę na balet, nigdy wcześniej nie byłam, ale zawsze chciałam i w końcu mam okazję!

Imprez dalej nie opuszczam, sporadyczne weekendowe wieczory spędzam poza clubami, ale teraz jestem już ostrożniejsza... dokumentów ani telefonów nie gubię. Dzięki dziewczynom, z którymi imprezuje, każde z wyjść kończy się sytuacją, albo kilkoma z których śmiejemy się przez kolejnych kilka dni. Co do facetów? Wyszłam kilka razy do kina,czy na kolacje, żadnej rewelacji, po prostu kolejna okazja, żeby wyjśc z domu w środku tygodnia, pogadać z kimś nowym i przy tym podszkolić angielski. Jakie zakończenie? Takie jak zwykle, czyli nic poważnego, ale traktuję to jako poznawanie amerykańskiej kultury.

Święta dziękczynienia spędziłam z rodziną hostki i kilkoma ich znajomymi. Jedzenie było świetne, obawiałam się trochę, że ten ich przypyszny indyk będzie smakował jak podeszwa od buta (kiedyś na grilu z nimi wszyscy zachwycali się stekiem, który właśnie smakował jak podeszwa od buta) ale było zaskakująco dobre, ogólnie smakuje mi jedzenie, jakie jem u hostów albo w restaracjach, zresztą widać po mnie, stopniowo się powiększam, albo raczej zmieniam się w kulkę, a nawet nie jadam w miejscach typu Mc Donald's.