Au Pair w San Francisco, California od 29.08.2011

piątek, 30 sierpnia 2013

The princess project



Nie wiem, czy ktokolwiek z Was jest zapoznany z tą ideą. Ja nie byłam zanim znalazłam, że mogłabym wziąć udział w wolontariacie. W pewnym momencie zimą stwierdziłam, że mam za dużo czasu do wypełnienia, za mało znajomych do spotykania się, więc postanowiłam popracować społecznie, a może i nawet podbudować sobie tym swoje CV. Złożyłam kilkanaście podań przez Internet i ta agencja się do mnie odezwała. http://princessproject.org/ 
 
The princess project polega na rozdaniu sukienek na bal maturalny dla dziewczyn, których nie stać na kupno własnej. Jedni ludzie składają sukienki na donacje, inni tak jak ja, zobowiązują się, żeby pomóc je rozdać. Moim zadanie było segregowanie sukienek zabranych do przymierzalni, które zostały potencjalnie odrzucone. Segregowałyśmy je kolorystycznie i rozmiarowo. Co się także wiązało z bieganiem po schodach przed 5 godzin. Pomimo tego, że byłam zmęczona, wyszłam zadowolona z siebie, że się podjęłam takiej pracy za której nikt mi nie zapłacił ;)
 
 


czwartek, 29 sierpnia 2013

Dwa lata temu...

Dwa lata temu wsiadłam do samolotu i wybrałam się w siną dal, tak naprawdę nie wiedząc co mnie będzie czekać. Przestraszona świata, podekscytowana i przede wszystkim gotowa na wszystko i na nic. Miałam szczęście,  ani razu nie myślałam, żeby to wszystko rzucić w kąt i zawinąć się do domu, o rematchu też mi nigdy myśli przez głowę nie przeszły. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich dwóch lat, wybawiłam się, podróżowałam (choć tego nigdy nie za wiele) spędziłam czas w gronie najlepszych znajomych. Teraz czas na ostatnie pożegnanie z moim ukochanym San Francisco i czas na inne przygody, bo w końcu jeden etap się kończy, to drugi zaczyna! Jestem pełna dobrych myśli i z ciekawością czekam na przyszłość.

Zostaję jeszcze na dodatkowe 30 dni, czyli tak zwany travel month. Najbardziej ekscytująca rzecz dotycząca opuszczenia programu au pair. Bo nigdy, nie będę żałować podjęcia decyzji i przyjeździe do Stanów, opiekowania się dziećmi przez 2 lata. To było najlepsze co mi się w życiu przytrafiło.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Tam, gdzie produkują wino...

 
 
 

Dawno tu nie było normalnego posta. Postanowiłam zacząć nadrabiać zaległości od napisania czegoś ze świeżym tematem. Po prawie dwóch latach w Kalifornii dopiero w zeszły weekend pojechałam do Napa Valley. Doliny, która słynie z produkcji wina. Niby tylko godzina samochodem od San Francisco, ale ciężko zawsze było się zebrać, przede wszystkim dlatego, żeby znaleźć chętnego trzeźwego kierowcę.
 
Plan, żeby pojechać zapadł na ostatnią chwilę, więc myślę, że dlatego udało nam się tam wybrać. Wypożyczyłyśmy tani samochód (z flightcar.com , $60 za 2 dni, ale limit 90 mil na dzień) znalazłyśmy też pokój na airbnb.com przy autostradzie tylko kilka minut jazdy od wszystkich winnic. Za pokój zapłaciłyśmy $112, ale korzystałyśmy przez dwa dni, a zapłacone było za jedną noc.  
 
Zwiedzanie winnic zaczęłyśmy od jedynej winnicy w Napa Valley, która oferuje darmową prezentacje win. Nazywa się Heitz. Dostałyśmy do spróbowania 4 rodzaje win, jedno białe, reszta czerwone.



 
 
 
Jako kolejną wybrałyśmy V Sattui. Zdjęcie poniżej ściągnięte z internetu, ze mnie fotograf turysta, zdjęcia iphone'm robię ;)
 
 
Degustacja win $10 albo $15, w zależności jaki rodzaj win chce się spróbować. Na karcie było ok 10 rodzajów win, z których można było wybrać 6. Facet, który się nami zajmował dał nam wina z tej droższej karty, ale też więcej niż powinnyśmy. Wina polubiłam i wyszłam z butelką. Kupiłam nie z myślą o sobie, a o hostach. Dam im przy okazji prezentu na pożegnanie.



Tego dnia postanowiłyśmy zrobić już sobie przerwę od degustacji i pojechać do apartamentu zrobić kolację. Facet, a raczej dziadek u którego nocowałyśmy zrobił nam jego własną prezentacje picia wina. Dał nam kilka prostych intrukcji jak się powinno to robić, a i wcześniej przywitał nas zimnych piwem. Miałyśmy niezły ubaw spędzając noc w tym mieszkaniu.

Następnego dnia dziadek umówił nas do kolejnej winnicy, wiec prosto po śniadaniu pojechałyśmy pic wino. Miejsce nazywa się Jessup Cellars. Za degustację płaci się $20, ale jeżeli kupi się wino, to wtedy już nic. Kupiłam kolejną butelkę, która kosztowała tylko $8 więcej niż sama degustacja. Wolałam więc wynieść coś z tej degustacji, niż tylko za nią zapłacić.


 
Jadąc spowrotem do apartamentu, gdzie miałyśmy spędzić popołudnie nad basenem, zajechałyśmy do jeszcze jednego miejsca. Wyglądało to jak piknik country. 25lecie jednej z winnic, gościło inne winnice, mieli muzykę i jedzenie. Za $25 dostałyśmy lunch, dużo więcej degustacji niż w innych miejscach. 
 
 



 



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Chyba wróciłam....

Wczoraj wieczorem przypomniało mi się, że prowadzenie tego bloga tak naprawdę sprawiało mi przyjemność. Zawsze sprawdzając statystykę i czytając komentarze miło się mi robiło, że są osoby, które czytają i nawet lubią to co czytają.

Moim kolejnym postanowieniem będzie nadrobienie zaległości, choć niestety nie zbyt dokładne bo za dużą lukę zrobiłam pomiędzy aktywnością na blogu.

Jeszcze nie wróciłam do Polski, programu au pair też jeszcze nie skończyłam. Czuję się trochę jak weteran bo wszyscy wyjeżdżają, a ja jeszcze pracuję. Niestety już niedługo, zostało mi 3 tygodnie pracy, a potem kolejne 4 spędzę "w podróży". Cieszę się na myśl po tym ostatnim miesiącu, w którym będę już tylko tu rekreacyjnie, ale za każdym razem jak pomyślę, że muszę opuścić dzieci oczy się łzami zapełniają.

Do usłyszenia już niedługo z normalnym postem, a nie krótkim uaktualnieniem ;)