Au Pair w San Francisco, California od 29.08.2011

piątek, 18 listopada 2011

Very touristic day in San Francisco

W mój ostatni dzień poprzednego grafiku, w którym pracę w poniedziałki zaczynałam dopiero o 16(jak ja to uwielbiałam) namówiłam koleżanki na zwiedzenie kilku turystycznych atrakcji w mieście, których  pomimo prawie 2 miesięcznego pobytu nie zdarzyłam jeszcze zobaczyć. Zanim tu przyjechałam wydawało mi się, że San Francisco musi być ogromnych miastem, ale jednak to nie jest prawda, samochodem pokonywanie odległości nie zajmuje dużo czasu, ledwo wyjedzie się na ulicę, a już trzeba wysiadać.Tego dnia akurat była ze mną dziewczyna, która  jest szczęśliwą posiadaczką  auta do osobistego użytku, pomimo mieszkania w mieście, więc cała wycieczka poszła sprawniej niż się tego spodziewałyśmy.

Na pierwszy rzut pojechałyśmy na Twin Peaks, jedno z wyższych wzgórz w mieście, z którego jest widok na całe miasto, zrobiłyśy kilka zdjęć i pojechałyśmy dalej odznaczać kolejne punkty na liście.

Kolejnym miejscem, które chciałam zobaczyć było Alamo Square, a na nim Painted Ladies, sześć domów w wiktoriańskim stylu typowym dla architektury miasta. Szczerze mówiąc zawiodłam się widokiem,( na pocztówkach wydaje się to miejsce o wiele bardziej zachęcające) może gdybym była tylko zwykłym turystą, który przyjeżdza do miasta odniosłabym lepsze wrażenie, ale mieszkając w mieście widziałam dużo ładniejsze domu, choćmy w mojej dzielnicy. Chociaż podoba mi się widok na centrum za domkami, może to jest urok tego miejsca? Różnica pomiędzy wiktoriańską architekturą, a wieżowcami w centrum.

Skoro Twin Peaks i Alamo Square zostały zaliczone, pojechałyśmy pod Palace of Fine Arts. Będę szczera, nie wiem dokładnie do czego ten budynek służy, wiem,że obok jest jedno z bardziej rekomendowanych muzeów w mieście. Jedno jest pewne, miejsce ma swój urok i zachwyca oczy.





Dla turystów znana jako Lombard Street, a dla mieszkańców to Crookedest Street. A piszę o najbardziej zakręconej ulicy, która należy także do miejsc, które każdy porządny turysta musi zobaczyć. Zjechałyśmy samochodem z góry ulicy, zastanawiając się na ilu zdjęciach innych turystów się znajdziemy.



Popołudnie zakończyłyśmy na Fisherman's Wharf, zdjęć już tam nie robiłyśmy. W każdym razie jest to turystyczne miejsca nad zatoką, gdzie można kupić dużo pamiątek, zjeść albo tak jak my powłóczyć się.


wtorek, 15 listopada 2011

Pissaro's people


W zeszły czwartek babcia "moich dzieci" zabrała mnie w ramach mojej pracy do jednego z muzeów - Legion of Honor( zdjęcie powyżej). Starsza dziewczynka została z dziadkiem, a my z młodym pojechałyśmy na wycieczkę. Oglądałyśmy wystawę obrazów francuskiego malarza Camille'a Pissaro. Szczerze mówiąc o człowieku nawet wcześniej nie słyszałam, albo po prostu nie zapamiętałam nic z lekcji w szkole, czemu się dziwić? Ucząc się o czymś w szkole zawsze wydaje się to nudniejsze, bo jesteśmy do tego zmuszeni. A może to tylko mój punkt widzenia. Postanowiłam napisać o tej wystawie dlatego, że naprawdę spodobało mi się wałęsanie po muzeum i z chęcią powtórzę takie wyjście. Wydaje mi się, że się chyba ukulturalniam w tej całej Ameryce. 
Pissaro's people, to pierwsza wystawa malarza skoncetrowana na całej jego twórczości, pozwalająca utworzyć sobie punkt widzenia, na temat tematyki jego prac, bo wystawa została podzielona na osobne podkategorie prac.
Były samoportrety:
Prace przedstawiające zwykłych pracowników:
A ten podobał mi się najbardziej:

No i tak dalej i dalej, znawcą sztuki nie jestem, więc nie będę się bardziej rozpisywać. Czasem warto się otworzyć na nowe rzeczy, można się zaskoczyć, że coś, co zdawałoby się zupełnie nie "moim stylu"  może się spodobać. Póki co, babcia planuje mnie zabrać na jeszcze dwie inne wystawy, a ja się cieszę tym bardziej, że pójdziemy na nie w trakcie mojego czasu pracy.

wtorek, 8 listopada 2011

Pracujący tydzień

Pomimo tego, że nie jestem już świerzakiem na operskiej scenie dopiero teraz zbieram się do napisania o moim typowym dniu pracującym. Odkąd tu jestem mój grafik się zmienił, poprzedni był lżejszy, krótszy i zawierał jedno dziecko mniej. Od początku wiedziałam, że tamtem grafik jest tymczasowy, więc stwierdziłam ,że nie mam sensu się nad nim rozpisywać. Teraz pracuję kontraktowe 45 godzin tygodniowo i sprawuję pełną opiekę nad podopieczymi.

Od poniedziałku do czwartku pracę zaczynam o 7.30, czyli o 7.25 wywlekam się z łóżka, zakładam jakieś ciuchy i idę jeść śniadanie. Skoro już nie pracuję pośród ludzi nie przejmuję się już tym, że włosy wyglądają jak totalna tragedia, a twarz pozbawiona makijażu ukazuje wszystkie niedoskonałości. Przez następnych 10 godzin na przemian zmieniam pieluchy, karmię, uspokajam, zabawiam i kładę na drzemki. O tak, pora drzemki to moja ulubiona pora dnia, jak uda mi się ułożyć dwójkę do spania w tym samie czasie oznacza to, że mam przerwę. Z racji wieku dzieci nie mam za dużo zajęć dodatkowych, mam tylko jedno, w czwartki rano chodzimy na zajęcia muzyczne dla maluszków, których zresztą nieznoszę, bo muszę z uśmiechem na twarzy udawać przed innymi mamuśkami/ nianiami, że podoba mi się to przedstawienie, które zmusza mnie do tańczenia, grania na instrumentach i gestykulowania w rytm piosenek, których nawet  nie znam. Młoda należy do tych szczęśliwych dzieci, które mają pozwolenia na oglądanie TV, ale haczyk jest taki, że tylko przez godzinę. Wizja oglądania TV jest dla mnie dobrym motywatorem, którym mogę ją przekupić do posprzątania, albo zmotywować do zaprzestania piszczenia/ kopania/ bałaganienia/ albo zbytniego okazywaniu miłości młodszemu braciszkowi.
Odkąd hostka wróciła do pracy, w dniu, w których mam dwójkę przychodzi babcia, żeby mi pomóc zabrać młodych poza dom. Zazwyczaj idziemy na jakiś plac zabaw, albo do academy of science gdzie mam kartę członkowską. Młodszy dzieciak w nosidełku na brzuchu, plecak z dziecięcym zestawem zawierającym dodatkowe ciuszki, przekąski stały się nieodłącznym pakunkiem, który muszę mieć ze sobą. Na zakończenie poranka na świeżym powietrzu zawsze z babcią idziemy na ulubioną latte do którejś z przyulicznych kafejek. Gdy już spowrotem dotrzemy do domu jest pora lunchu, a po niej pora na ululanie maluszków, książeczka albo piosenka i życzę kolorowych snów. Młody nie zawsze poddaje się tak szybko, jego czasem muszę ponosić trochę na rękach, żeby usnął, tym bardziej, że to mały przytulak i woli spać w ramionach, a nie na łóżeczku.

Moje szczęście jest takie, że nie wojuję z moją dwójką przez 5 dni w tygodniu. Do tej pory młoda chodziła do przedszkola w poniedziałki i piątki, więc w te dni jestem tylko z maluszkiem. Kończąc na piątkowym dniu, po całym tygodniu czuję się jakbym w ogóle nie pracowała, nie dość, że to już tylko 5 godzin, to w dodatku baby nie sprawia prawie w ogóle kłopotu. Zresztą w poniedziałki jak mam tylko jego, to czuję się jakbym miała wolne. Mam czas, żeby zrobić pranie, podzwonić trochę do rodziny, poobijać się oglądając seriale, albo wyjść na spacer.


środa, 2 listopada 2011

Halloween

Jedno z typowych amerykańskich świąt, które chyba wszystkie chętnie obchodzą. Kilka tygodni przed w sklepach pojawiają się mieszkani cukierków, którymi są obdarowywane dzieciaki, ozdoby, ktorymi przystrajane są domy i tak zwane "pumpkin patch" miejsca w których można kupić sobie wymarzoną dynie. Dopóki moja hostka jeszcze nie pracowała pojechałyśmy jakiś czas temu, żeby kupić naszą dynie.



W piątek przed Halloween miałam iść na imprezę do Hiltona, kiedy wreście obudziłam się, żeby kupić bilet wszystkie już były wyprzedane, więc standardowa reguła, żeby robić wszystko na ostatnią chwilę nie wypaliła. Za to w sobotę wybrałam się na Castro-  dzielnicę gejowską. Co roku odbywała się tam parada, zjeżdzało się mnóstwo ludzi, ulice były pozamykane dla samochodów. Niestety nie tym razem, podobno zrobiło się tam niebezpiecznie w tym czasie i zrezygnowano z parady. Jednak mniejsze tłumy i tak się tam zebrały i każdy był świetnie przebrany. Zdjęcia ściągnięte z internetu, bo ja nie robiłam. Były też dużo lepsze kostiumy. Jadąc tam autobusem widziałam facetów przebranych za Cruelle Deville i jednego z dalmatyńczyków. Aż sama  żałuję, że się nie przebrałam zazbytnio, w tłumie tych wszystkich przebierańców czułam się trochę głupio, ale nie miałam jakoś głowy myśleć o stroju, kiedy kilka dni wcześniej zgubiłam dokumenty i nie byłam w nastroju na imprezowanie. W rezultacie hostka dała mi tylko jakieś czarne pióra na głowę, zrobiłam czarny makijaż i ubrałam się na czarno.

W poniedziałek poszłam z hostami na "dziecięcy halloween", na  typowy już "cukierek albo psikus". Ludzie siedzieli na schodach przed domami z misami, z cukierkami, a dzieci podbiegały, żeby grzecznie wziąć jednego cukierka.Jedna z ulic w okolicy na ten czas była zamknięta dla samochodów, a tam mieszkańcy w garażach mieli swoje stanowiska.
 To był mój ulubiony dom- właścicieli ponoć co roku wynajmują tancerzy, którzy co roku tańczą przez całą noc w oknie :)

Młoda zebrała trochę tych słodkości, ale ona nie może jeść słodyczy, więc podkradam codziennie trochę tych łupów ;)