Pierwotnie tytuł posta miał być nazwany " Święta bez świąt", ale za napisanie zabrałam się dopiero teraz, kiedy już każdy zapomniał o temacie świątecznym. Święta miałam spędzić z hostami, ale na ostatnią chwilę znajomy zaproponował wycieczkę samochodem na południe Kalifornii. Długo się nie zastanawiałam... pojechałam. Wiedziałam, że jeżeli zostanę w San Francisco mogę czuć tęsknotę za domem, widząc rodzinę świętującą, a sama będąc z dala od swoich. W sobotę rano wyruszyliśmy w drogę. Planu podróży nie znałam, gdzie będziemy spać, co mamy zamiar zwiedzić, zdałam się na gust organizacyjny znajomego.
Kierując się na południe jechaliśmy Kalifornijską 1, która prowadzi wdłóż oceanu. Widoki cudownie, klify, słońce, taka Kalifornia jak z obrazka. I tak przez cała trasę, jak widać poniżej na zdjęciach. Kilka razy zatrzymaliśmy się też w puntkach widokowych, żeby odpocząć i napawać się widokami.
Pierwszą noc spędziliśmy w hotelu z Pismo Beach. Jakieś 3 godziny jazdy samochodem jeszcze od LA. Szczerze nawet o tym nie wiedziałam. Pokój oczywiście z widokiem na ocean. Rano zamiast otwierać prezenty jak wszyscy amerykanie połączyłam się na skypie z rodziną, mogłam im zaprezentować miejsce, w którym się aktualnie znajdowałam.
Kolejną noc spędziliśmy w Santa Monica, kilka minut piechotą od słynącej z kalifornijskich mięśniaków Venice Beach. Niestety trafiłam tam w trakcie świąt, więc każdy dziwak z plaży się usuwa i spędza czas rodzinnie. Plaża była praktycznie pusta i nie przypominała tych znanych ze "słonecznego patrolu". Nie zważając na to i tak przyjemnie było powłóczyć się na plaży w grudniu i korzystać ze słońca.
Po Hollywood miałam okazję zrobić tylko wożonko samochodem, nikogo znanego nie zobaczyłam. Pod wrażeniem nie byłam. Wieczorem za to spotkałam się z sąsiadką z San Francisco, na piwku w Disneylandzie ;)
Następnego dnia wykłóciłam się, że chcę przynajmniej znak "Hollywood" zobaczyć, bo przecież trzeba słit focię sobie trzasnąć. Blisko nie było, bo obraliśmy nie ten punkt widokowy, co trzeba, ale to się jeszcze naprawi i jeszcze tam wrócę. A póki co taaaa daaam :
Miałam też zjeść hot doga ze słynnej budki " Pink's", która robi wrażenie totalnej speluny. Za pierwszym podejściem było zamknięte, bo święta. Za drugim podejściem spasowałam, bo kolejka była za długa. I to jeszcze jak.... według obliczeń czekalibyśmy około 3 godzin, żeby podejść do kasy. Śmieszne prawda? Jedzienie musi być dobre, skoro chce się ludziom czekać tak długi czas za hot dogiem.