Au Pair w San Francisco, California od 29.08.2011

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Biking the bridge!



Planowanie jest jedna z moich lepszych umiejetnosci. Niestety nie zawsze plany sie udaja. Tym razem bylo inaczej, dlugo planowane przejechanie rowerem Golden Gate Bridge sie udalo. W polowie maja, kiedy wszystkim zainteresowanym kolezankom pasowal termin wybralysmy sie pochasac rowerami. Jak dla mnie bylo to tez wyzwaniem, bo na rowerze nie bylam chyba przez 2 lata;)

Niestety ta przyjemnosc tania nie bylo, musialam wypozyczyc rower, co kosztowalo mnie $30!!!

Do mostu jeszcze nie dojechalysmy, a juz zrobilysmy sobie przerwe;) nie ma to jak profesjonalna rowerowa ekipa:

Jak widac nie spieszylo nam sie, po pokonaniu kolejnej gorki, nalezalo zrobic przystanek na zdjecie z mostem w tle. A im blizej pogoda poprawiala sie i typowa mgla z mostu znikala...


Most tutaj nie wyglada na bardzo zatloczony, ale przejazd nie byl az taki prosty, trzeba bylo sie przeciskac pomiedzy innymi rowerzystami i spacerowiczami. W weekendy turystow jest chyba wiecej niz przezdzajacych aut.

 Po przekroczeniu mostu nie bylo az tak ciezko, droga do Sausolito naszego celu byla juz z gorki. A skoro juz okonalysmy te kilka mil na rowerach, to moglysmy pozwolic sobie w nagrode na kaloryczneo hamburgera;)

Skoro droga spowrotem do San Fran byla pod gorke, poszlysmy na latwizne i wrocilysmy promem.






niedziela, 19 sierpnia 2012

W dolinie smierci!

Pod koniec marca z grupa znajomych pojechalismy do death valley, pustyni, ktora jest prawdopodobnie jednym z najgoretszych miejsc na swiecie. W okresie letnim dochodzi tam do 60 stopni!

Wynajlismy samochod na weekend, sprawami organizacyjnymi zajeli sie inni, wiec ja tylko musialam wsiasc do samochodu i zaplacic moja czesc pieniedzy. A duzo tego nie bylo, lacznie okolo 100 dolcow.

Jechac cala noc (w jedna strone okolo 9 godzin) zeby zobaczyc piasek?! Pomyslby kto;) Oplacalo sie, bo nie tylko piasek tam byl, a skaly tez;)

Oczywiscie slotka fotka przy znaku musi byc;) a potem trzeba bylo jeszcze troche jechac samochodem....
 zeby zobaczyc takie oto skaliska:



Jak w kazdym amerykanskim parku narodowym, na srodku sklep, zeby mozna bylo pamiatki sobie kupic.

A zaraz za sklepem byl piasek...



I prawdziwa fatamorgana!!

Gdzie mozna bylo sie bryczka przejechac... ok, ja tylko do zdjecia usiadlam.



Wyglada jak snieg na srodku pustyni? A to tylko jakies pozostalosci soli, moze kiedys tu jakis jeziorko bylo?

I to wszystko tylko jednego dnia zobaczylam. Nastepego dnia mielismy sobie te duze drzewka poogladac, sekwoje jak tam je zwia. Pojechalismy tam, ale w tamtym parku (tylko kilka godzin drogi oddalonego) spodziewali sie sniegu, no i kolezanka nie chciala prowadzic pod gorke, na sniegu.... no trudno, obeszlam sie smkiem, jeszcze tam dojade;)

sobota, 18 sierpnia 2012

To znowu ja!

Moja dluga nieobecnosc spowodowana brakiem komputera od kwietnia w koncu sie skonczyla! Przyznam sie, ze posiadam komputer juz od prawie dwoch tygodni, ale moje lenistwo nie mialo konca. W pewnym momenci zapomnialam o posiadaniu bloga, ale jezeli nadrobie zaleglosci, sama bede miala pamiatke na przyszlosc;)

Z nowosci o ktorych chcialabym sie juz teraz pochalic, to zdecydowalam sie przedluzyc swoja amerykanska przygode o kolejny rok i zostaje z ta sama rodzina w San Francisco. Na poczatku zastanawialam sie nad zmiana rodziny i wyjechaniem do jakiegs innego stanu, ale....no wlasnie tych "ale" jest mnostwo. Ta rodzina jest naprawde fajna, a nigdy nie wiadomo jaka bylaby nastepna. Poza tym teraz mieszkam z jednym z najfajniejszych miast w Ameryce i tuz tez nie byloby pewnosci czy nie trafloby mi sie wyjechac gdzies po srodku niczego, do miejsca w ktorym nudzilabym sie jak mops.

Dwa tygodnie temu tez wrocilam z Polski, gdzie spedzila szczesliwie niecale dwa tygodnie. Nie wyobrazalam sobie zostac tutaj na dwa lata i nie odwiedzic rodziny i znajomych w domu. Wycieczka do domu kosztowala mnie fortune ze wzgledu na wakacje, ale bylo warto poswiecic sie i zaoszczedzic te pieniadze. W Polsce zzupelnie zapomnialam o moim zyciu w San Fran, tak jakbym nigdy tam nie mieszkala. A w dodatku nie wylatywalam z taka wielka ochota jak to robilam prawi rok temu.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Update

Zrobiłam się ostatnio bardzo leniwa. Może nie leniwa ogólnie, ale lenistwo przeniosło się do blogowego pisania. Za każdym razem jak sobie pomyślę, że mogłabym opisać jakiś  dzień,  weny twórczej  mi brakuje. Chciałam teraz tylko o sobie przypomnieć i oznajmić wszystkich, że brak nowych postów nie jest spowodowany żadnym przykrym wydarzeniem. Żyję sobie przyjemnie, żadnych większych zmiartwień nie mam.

Ciągle mam w planach dokończyć moją Hawajską relację, umieścić opis z wycieczki do Death Valley, trochę życia w San Francisco takiego jak koncerty, oraz inne przyjemności. Może nie zawsze wszystko nadaję się do opisania, nie ze względu na cenzurę, ale po prostu bo aż tak interesujące nie jest.

 Jedno jest pewne, jestem au pair od ponad 7 miesięcy i z tej decyzji jestem naprawdę zadowolona. Czuję się jak na wakacjach i w pracy i w czasie wolnym.

wtorek, 13 marca 2012

Having a good times

Weekendy to definitywnie mój ulubiony czas w San Francisco. Rzadko zdarza się, że jest nudno. Po prostu nie zawsze wszystko się nadaje do publikowania. Nawet jeżeli zdarza mi się spędzić część czasu wolnego samej nie narzekam na to, aż tak bardzo, jakbym narzekała dużo wcześniej. Nauczyłam się tutaj, żeby nie przejmować się tym, że jestem gdzieś sama. Pójście do kafejki na kawę nie sprawia mi problemu kiedy nie mam towarzystwa, zazwyczaj wtedy słucham muzyki i czytam gazetę, już nie z plotkami, a z wiadomościami, co jest związane z moim kursem. Lubię chodzić na zakupy sama, a gdy świeci ładnie słoneczko i ostatnią rzeczą jaką chciałabym robić, to zostać w domu, biorę książkę pod pachę i idę do Golden Gate parku. Jak zresztą mnóstwo innych ludzi.

Sobotnie albo niedzielne popołudnia (albo oba) spędzane w restauracjach na lunchu, w wieczorem na kolacjach.

Sobotnie popołudnie spędzone na piciu Mimosy, której ilość jest niekończąca się, o tyle ile wypije się do godziny 15, bo potem zamykają restarację i zaczynają przygotowywać lokal na nocny klub- CIRCA club, Marina
 Do niedzielnego brunchu krwawa Mary, żeby polepszyć sobie samopoczucie, bo sobotniej długiej nocy.
 Ciąg dalszy brunchu, tym razem z jedzeniem, bo nie tylko drinkami w weekendy się żyje;)
Tak mijają mi ostatnie tygodnie. Na początku nie chciałam wydawać pieniędzy na jedzenie, bo przecież hości to powinni nam zapewniać, ale teraz uważam, że wyjście  na lunch/brunch/ kolacje jest po prostu fajnym zajęciem, plus jedzenie w San Francisco jest niesamowite.

wtorek, 6 marca 2012

Vacation time never ends in my mind

Nie zachwycając się za bardzo, chciałabym przedstawić więcej zdjęć z moich wakacji na wyspie Oahu.

Poniżej fotorelacja z plaży Kailua. I właśnie w takich miejscach chce się wykrzyczeć "wooow". Dojazd z Waikiki zajął nam autobusem 2.5 godz w jedną strone! Do zrobienia, ale straszna strata czasu. Chociaż widoki wynagradzają tą długą przejażdżkę.


 Patrząc na kolor tej wody aż mi się płakać chce, że jestem tak daleko od tego miejsca. Oglądając zdjęcia przypominam sobie, że naprawdę tam byłam, bo czasem mam wrażenie, że to nie tylko takie złudzenie.

Chmury mogą stwarzać wrażenie, że nie było za ciepło. To tylko takie wrażenie, ale dzięki nim nie jest aż tak gorąco i można czasem uniknąć niepotrzebnego poparzenia słońcem.


Wylęgując się na takiej  plaży- to chyba moje ulubione zajęcie podczas dnia wolnego.


Nie chciałabym pokazywać tylko jak bardzo się obijałam podczas wakacji. Poniżej kilka zdjęć z hikingu na który zabrała nas nasza nowa znajoma, o ile dobrze pamiętam, to było tego samego dnia, co pojechałyśmy na Kailua Beach. Las był w okolicach jej domu, gdzie mieszkała z rodzicami. Cała trasa nie była trudna, zrobiłyśmy ją w okolicach 30 minut, zresztą czas nas gonił, nie chciałyśmy tam zostać jak zrobi się ciemno. Na końcu ścieżki miałyśmy okazję zobaczyć podwórko domu, w którym nie dawno kręcono film "The Descendants" z Georgem Clooney'em.



wtorek, 28 lutego 2012

Waikiki Beach

Pisząc wspomnienia z tych wakacji, chociaż myślami mogę wrócić do tego raju. Baaardzo bym chciała tam jeszcze wrócić.

Waikiki beach to najbardziej turystyczna część wyspy Oahu. Wszystkie hotele znajdują się w tej okolicy. Moim skromnym okiem zauważyłam też, że mieszkańcy Honolulu nie spędzają tam czasu. W zasięgu Waikiki jest wszystko, bary, restauracje, sklepy...jakby komuś się znudziło smażenie na plaży. Samochodu tam też nie potrzeba, wszystko w zasięgu ręki, no i z parkingiem byłby ciężko.

Może i zostanę uznana za marudę, ale ta plaża nie zrobiła na mnie największego wrażenia. Ot plaża i tyle. A powinnam się tak cieszyć, że wyrwałam się na tropikalną wyspę. Nie o to chodzi, po prostu w trakcie widziałam miejsca, które zapierały dech i tylko mogłam wyksztusić z siebie "wooow"

Jak widać na poniższych zdjęciach, miejsce zatłoczone, wszyscy wczasowicze na stanowiskach, a my razem z nimi. Przez pierwsze dni jedyne, co chciałyśmy robić, to korzystać ze słonca, opalać się i na zmianę wchodzić do wody.  A wodaa taaaaka cieplutka ;)Lokalizacja była idealna, kilka minut spacerkiem z hotelu, więc nic dziwnego, że najwięcej czasu ta spędziłyśmy.








Wracałyśmy też tam wieczorem, żeby obejrzeć zachód słońca albo zjeść kolacje z szumem fal.




CDN

sobota, 18 lutego 2012

ALOHA Hawaii!

Czyli z serii operki wyjeżdżają na wakacje. Po prawie pół roku ciężkiej pracy, nadszedł czas, żeby odpocząć. Podziwiać widoki tropikalnej wyspy, nieprzestawalnie mówić "woooow", nic nie robić i czuć się cudnie! Nie wyobrażałam sobie lepszego miejsca, żeby spędzić urlop, mieszkając w Californii. Dlaczego Hawaje? Bo blisko z San Francisco;) , bo z Polski za daleko i nigdy bym tam nie dotarła, no i ciepło, słońce, plaża. Co więcej do szczęścia potrzeba. Idealne miejsce, idealne wakacje.

Plany hawajskie zaczęły się już w październiku, ale znając z polskiego doświadczenia- plany planami, ale i tak nigdzie nie pojedziemy, pogadać sobie można. Na wakacje wybrałam się właśnie z dwiema polskimi sąsiadkami- także operkami. Wytatki ograniczyłyśmy w czasie, żeby za jednym razem, za bardzo nie bolało, więc bilety zabukowałyśmy w grudniu, hotel zarezerwowałyśmy na początku stycznia, a reszta pieniędzy- na drobne wydatki podczas wakacji. Jakby ktoś się zastanawiał nad szczegółami podróży, to je także podam ;)

Lot: San Francisco - Oahu, Honolulu/ Hawaiian Airlines $380
Hotel: kilka minut piechotą od Waikiki Beach, 2 osobowy pokój (dla 3 dziewczyn) ok. $300 na każdą
Potem wiadomo, obiadki, drinki, pamiątki- kto ile wyda

My dodatkowo wyjechałyśmy pod szczęśliwą gwiazdą. Znajoma mojego znajomego z Cali,  mieszkająca na Hawajach zaoferowała, że może przez tydzień naszego pobytu z chęcią zamieni się przewodnika i pokaże nam ciekawe miejsca na wyspie. Dzięki niej doświadczyłyśmy o wiele więcej Hawajów niż, gdybyśmy jej nie poznały

A na rozbudzenie apetytu zdjęcia z Waimanalo Beach i Makapuu Beach z pierwszego dnia, w porze zachodu słońca.



CDN

sobota, 4 lutego 2012

Back to school

Przyszedł nowy rok, nowy semest studencki i nadszedł czas, żeby dopełnić trochę formalności związanych z operskim programem. Trzeba było wybrać się na jakiś kurs, może nie byle jaki, agencja nie zaakceptowałaby na pewno nauki tańca ;)

 Poszukiwaniu odpowiedniego kursu zaczęłam już pod koniec listopada, zapoznawałam się z ofertami różnych szkół w San Francisco. Na początku chciałam wybrać University of San Francisco, ale jak pięknego dnia wybrałam się zapytać o koszta i jak zaśpiewali mi 13tys dolarów, serdecznie odpowiedziałam "nie, dziękuje". Z początku wydawało mi się, że poszukiwania to ciężka syzyfowa praca, musiałam uwzględnić grafik pracy i  moje preferencje. Wydawało mi się też, że wszystkie w miarę ciekawe zajęcia są prowadzone rano, wtedy kiedy pracuję.

Koniec końców wylądowałam na kursie dziennikarskim  w City College of San Francisco "News writing and reporting", co uważam za małe wyzwanie biorąc pod uwagę, że bariera językowa utrudnia mi zadanie, ale cieszę się, bo będę mogła uczyć się czegoś, co jest pod pewnymi względami wyzwaniem.

Na zajeciach rozumiem prawie wszystko, może poza 10 procentami słów, które są najważniejsze ;) ale nadążam za pozostała grupą studentów. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu wieczorem. Co tydzień dostajemy pracę domową do napisania, a także obowiązkowo zacząć czytać codziennie lokalną gazetę "San Francisco Chronicle"- w końcu każdy dziennikarz powinien wiedzieć, co się dzieje w okolicy.

Cała przyjemność kosztowała mnie 700 dolarów, ciężka dola międzynarodowego studenta. Całe szczęście, że według kontraktu zawartego pomiędzy mną a hostami, oni zapłacili 500 a ja pozostałe 200. Kurs ma tylko 3 kredyty, a my au pair potrzebujemy przez ten rok zdobyć ich 6. Jak to mówią au pair= au poor, więc żeby uniknąc kolejnych kosztów poszłam na łatwiznę i zapisałam się w City College na darmowy kurs angielskiego ESL. Ten kurs jest niekredytowany, ale te kredyty można pokryć ilością godzin, jakie się przebywało na zajęciach.


czwartek, 19 stycznia 2012

A little road trip to south of California

Pierwotnie tytuł posta miał być nazwany " Święta bez świąt", ale za napisanie zabrałam się dopiero teraz, kiedy już każdy zapomniał o temacie świątecznym. Święta miałam spędzić z hostami, ale na ostatnią chwilę znajomy zaproponował wycieczkę samochodem na południe Kalifornii. Długo się nie zastanawiałam... pojechałam. Wiedziałam, że jeżeli zostanę w San Francisco mogę czuć tęsknotę za domem, widząc rodzinę świętującą, a sama będąc z dala od swoich. W sobotę rano wyruszyliśmy w drogę. Planu podróży nie znałam, gdzie będziemy spać, co mamy zamiar zwiedzić, zdałam się na gust organizacyjny znajomego.

Kierując się na południe jechaliśmy Kalifornijską 1, która prowadzi wdłóż oceanu.  Widoki cudownie, klify, słońce, taka Kalifornia jak z obrazka. I tak przez cała trasę, jak widać poniżej na zdjęciach. Kilka razy zatrzymaliśmy się też w puntkach widokowych, żeby odpocząć i napawać się widokami.




Pierwszą noc spędziliśmy w hotelu z Pismo Beach. Jakieś 3 godziny jazdy samochodem jeszcze od LA. Szczerze nawet o tym nie wiedziałam. Pokój oczywiście z widokiem na ocean. Rano zamiast otwierać prezenty jak wszyscy amerykanie połączyłam się na skypie z rodziną,  mogłam im zaprezentować miejsce, w którym się aktualnie znajdowałam. 

Kolejną noc spędziliśmy w Santa Monica, kilka minut piechotą od słynącej z kalifornijskich mięśniaków Venice Beach. Niestety trafiłam tam w trakcie świąt, więc każdy dziwak z plaży się usuwa i spędza czas rodzinnie. Plaża była praktycznie pusta i nie przypominała tych znanych ze "słonecznego patrolu". Nie zważając na to i tak przyjemnie było powłóczyć się na plaży w grudniu i korzystać ze słońca.





Po Hollywood miałam okazję zrobić tylko wożonko samochodem, nikogo znanego nie zobaczyłam. Pod wrażeniem nie byłam. Wieczorem za to spotkałam się z sąsiadką z San Francisco, na piwku w Disneylandzie ;)



Następnego dnia wykłóciłam się, że chcę przynajmniej znak "Hollywood" zobaczyć, bo przecież trzeba słit focię sobie trzasnąć. Blisko nie było, bo obraliśmy nie ten punkt widokowy, co trzeba, ale to się jeszcze naprawi i jeszcze tam wrócę. A póki co taaaa daaam :

Miałam też zjeść hot doga ze słynnej budki " Pink's", która robi wrażenie totalnej speluny. Za pierwszym podejściem było zamknięte, bo święta. Za drugim podejściem spasowałam, bo kolejka była za długa. I to jeszcze jak.... według obliczeń czekalibyśmy około 3 godzin, żeby podejść do kasy. Śmieszne prawda? Jedzienie musi być dobre, skoro chce się ludziom czekać tak długi czas za hot dogiem.