Au Pair w San Francisco, California od 29.08.2011

wtorek, 8 listopada 2011

Pracujący tydzień

Pomimo tego, że nie jestem już świerzakiem na operskiej scenie dopiero teraz zbieram się do napisania o moim typowym dniu pracującym. Odkąd tu jestem mój grafik się zmienił, poprzedni był lżejszy, krótszy i zawierał jedno dziecko mniej. Od początku wiedziałam, że tamtem grafik jest tymczasowy, więc stwierdziłam ,że nie mam sensu się nad nim rozpisywać. Teraz pracuję kontraktowe 45 godzin tygodniowo i sprawuję pełną opiekę nad podopieczymi.

Od poniedziałku do czwartku pracę zaczynam o 7.30, czyli o 7.25 wywlekam się z łóżka, zakładam jakieś ciuchy i idę jeść śniadanie. Skoro już nie pracuję pośród ludzi nie przejmuję się już tym, że włosy wyglądają jak totalna tragedia, a twarz pozbawiona makijażu ukazuje wszystkie niedoskonałości. Przez następnych 10 godzin na przemian zmieniam pieluchy, karmię, uspokajam, zabawiam i kładę na drzemki. O tak, pora drzemki to moja ulubiona pora dnia, jak uda mi się ułożyć dwójkę do spania w tym samie czasie oznacza to, że mam przerwę. Z racji wieku dzieci nie mam za dużo zajęć dodatkowych, mam tylko jedno, w czwartki rano chodzimy na zajęcia muzyczne dla maluszków, których zresztą nieznoszę, bo muszę z uśmiechem na twarzy udawać przed innymi mamuśkami/ nianiami, że podoba mi się to przedstawienie, które zmusza mnie do tańczenia, grania na instrumentach i gestykulowania w rytm piosenek, których nawet  nie znam. Młoda należy do tych szczęśliwych dzieci, które mają pozwolenia na oglądanie TV, ale haczyk jest taki, że tylko przez godzinę. Wizja oglądania TV jest dla mnie dobrym motywatorem, którym mogę ją przekupić do posprzątania, albo zmotywować do zaprzestania piszczenia/ kopania/ bałaganienia/ albo zbytniego okazywaniu miłości młodszemu braciszkowi.
Odkąd hostka wróciła do pracy, w dniu, w których mam dwójkę przychodzi babcia, żeby mi pomóc zabrać młodych poza dom. Zazwyczaj idziemy na jakiś plac zabaw, albo do academy of science gdzie mam kartę członkowską. Młodszy dzieciak w nosidełku na brzuchu, plecak z dziecięcym zestawem zawierającym dodatkowe ciuszki, przekąski stały się nieodłącznym pakunkiem, który muszę mieć ze sobą. Na zakończenie poranka na świeżym powietrzu zawsze z babcią idziemy na ulubioną latte do którejś z przyulicznych kafejek. Gdy już spowrotem dotrzemy do domu jest pora lunchu, a po niej pora na ululanie maluszków, książeczka albo piosenka i życzę kolorowych snów. Młody nie zawsze poddaje się tak szybko, jego czasem muszę ponosić trochę na rękach, żeby usnął, tym bardziej, że to mały przytulak i woli spać w ramionach, a nie na łóżeczku.

Moje szczęście jest takie, że nie wojuję z moją dwójką przez 5 dni w tygodniu. Do tej pory młoda chodziła do przedszkola w poniedziałki i piątki, więc w te dni jestem tylko z maluszkiem. Kończąc na piątkowym dniu, po całym tygodniu czuję się jakbym w ogóle nie pracowała, nie dość, że to już tylko 5 godzin, to w dodatku baby nie sprawia prawie w ogóle kłopotu. Zresztą w poniedziałki jak mam tylko jego, to czuję się jakbym miała wolne. Mam czas, żeby zrobić pranie, podzwonić trochę do rodziny, poobijać się oglądając seriale, albo wyjść na spacer.


2 komentarze:

  1. Kurcze to musiało być wyjątkowe przeżycie spoędzić halloween w USA :) Zupełnie co innego, inne święto niż w PL, pewnie niezła zabawa przy tym była :)
    Mam nadzieję, że i mi uda się spędzić przeszłe to święto na amerykańskiego ziemii :)
    Trzymaj się ciepło, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W pierwszej rodzinie pracowalam od 7 rano do 19.
    To bylo straszne..... A teraz pracuje codziennie od 15 czyli luz i bluz :D
    Babcia to dobry wynalazek. Czesto pomaga :D

    OdpowiedzUsuń