Pamięta ktoś jak początku mojego bloga opisywałam sytuacje sprzed kilku lat o zgubionym paszporcie? Nie byłabym sobą, gdyby kolejny raz będąc za granicą nie zgubiła czegoś ważnego. Tak... tym razem zgubiłam telefon, oraz portfel z cała zawartością, czyli dowód osobisty, prawo jazdy, kartę ubezpieczeniową, kartę do bankomatu i tak dalej.... Już raz dostałam nauczkę, żeby zawartość ważnych rzeczy idąc na imprezę ograniczyć do minimum, ale nie, zapakowałam cały portfel.
A było tak. W piątek po pracy postanowiłam swój nowo zakupiony telefon oddać do sklepu, bo nie sprawował się tak jak powinien, między innymi kiedy włączałam WIFI traciłam wszystkie kontakty, dopiero po wyłączeniu i włączeniu telefonu wszystko wracało do normy. Tak przecież być nie powinno. W sklepie zaproponowano mi wymianę na nowy telefon, ale taki sam. Grzecznie odmówiłam prosząc o zwrot pieniedzy. Nie znałam numeru konta bankowego, więc dostanę czek, za kilka dni. Wiedząc, że żeby kupić nowy telefon muszę poczekać na czek, stweirdziłam, że spowrotem zacznę użytać telefon, który pożyczyli mi hości zanim kupiłam tamten. Dlaczego opisuję sytuację, jak to oddałam telefon? Teraz każdy wie, że głupi ma szczęście. Zgubiłam stary telefon hosta, a nie swój, za który zapłaciłam prawie 500 dolców. To się nazywa szczęście w nieszczęściu.
Ostatnio pisałam też, jak to sobie poraniłam stopy w nowych szpilkach. Korzystając z tamtej lekcji (szkoda, że nie ze wszystkich naraz) wzięłam sobie baleriny na zmianę. Z trudem upchnełam baleriny do torebki i mogłam zacząć "friday night fever". W pewnym momencie z koleżanką pogubiłyśmyy się nawzajem, więc dzwoniłyśmy do siebie co chwilę próbując się znaleźć. Otwierałam przy tym torebkę w tą i spowrotem, a telefon upychałam na wiechrzu, zaraz przy portfelu. Bardzo mądrze, prawda? Kiedy zdecydowałam się wracać do domu, próbując szukać telefonu, zorientowałam się, że nie ma ani go, ani portfela. Zostałam sama, bez piedziędzy, bez możliwości zadzwonienia do kogolkolwiek, bez możliwości wzięcia taksówki do domu. Zgłosiłam stratę tych rzeczy w recepcji clubu, w którym byłam.Zapłakana, wstrząśnięta zdecydowałam się wracać na piechotę do domu. Szczerze nawet nie wiedziałam jak dojść piechotą, ale nie miałam innego wyjścia. Przeszłam może 2 przecznicę i jacyś faceci zatrzymali mnie pytając co mi się stało. Więc mówię, że zgubiłam portfel, telefon, nie wiem gdzie znajomi i że chce wrócić do domu. A oni na to, że mnie zawiozą. Szybka ocena sytuacji, włóczyć się sama, po nocy nie znając drogi, czy wsiąśc do obcego samochodu? Ryzyko takie same. Na szczęście zostałam bezpiecznie odwieziona do domu.
W sobotę rano koszmar wrócił... czułam się potwornie. Musiałam też opowiedzieć o tym hostom. Oni na szczęście przyjeli to spokojnie, bardziej współczując mi, niż byli źli na to, że zgubiłam ich telefon. A tej historii finał jest taki, że w clubie nie znaleźli moich rzeczy i ja pewnie już nigdy też ich nie zobaczę.
oooo jaaa! szczerze współczuję!! jak to teraz wszystko wyrobić za granicą? A może jeszcze się znajdzie? oby:) i miej nauczkę!! ja będę o niej pamiętać ehhe;p
OdpowiedzUsuńOj to nie za dobrze. Też kiedys zgubiłam dokumenty i było trochę zamieszania z tym..... xD
OdpowiedzUsuńMiejmy nadzieję że się znajdzie albo ktoś odeśle dokumenty.
Zapraszam również do czytania mojego bloga. Pozdrawiam, Au Pair z Niemiec :D
Serio? a dlaczego? co jest złe w takiej małej kiełbasce? ;p No nic to najwyżej jej nie wezmę... mój pies dostanie.
OdpowiedzUsuń