W czwartek wieczorem przylecialam do San Francisco. Na lotnisku czekali na mnie Host i Gloria (moja podopieczna). W drodzie do ich domu, moja nowa podopieczna z eksytacji i zmeczenia pokazala co to znaczy miec maluchow pod opieka i przed samym garazem jakby to powiedziec zwymiotowala. To bylo naprawde niespodziewane powitanie. Na miejscu czekala Hostka i drugie dziecko. Musialam zjesc kolacje (chociaz nie bylam glodna) i ciasto, ktore Hostka upiekla na moje powitanie.
W piatek mloda poszla do przedszkola, wiec Hostka zabrala mnie na samochowowa wycieczke po miescie, jedna z glownych atrakcji mial byc moj ulubiony most, ale schowal sie za mgla.A ponizej to, co widzialam zamiast Golden Gate Bridge.
Wiecej zdjec nie robilam, po doswiadczeniu z NYC stwierdzam,ze lepiej poczekac i zrobic pare zdjec przy innej okazji niz przez szybe samochodu.
W sobote "rodzinnie" wybralismy sie na wycieczke, w miescie zimno jak na Arktyce...Aneta ubrala gruby sweter. Nikt mi nie powiedzial,ze jedziemy poza miasto....a tam juz mozna poczuc prawdziwa Kalifornie.
Najpierw bylismy w Sonomie:
Poznalam czesc rodziny Hosta, bo zabrali mnie do jego siostry na lunch. A kolejnym miejscem do ktorego mnie zabrali bylo Point Reyes, malutkie miasteczko doslownie sredniej wielkosci polska wies, ale z mnostwem turystow, kilku kafejek, sklepami z pamiatkami no i oczywiscie widokami.... i to jakimi. Widoki na ponizszych zdjeciach nie umieszczone, bo najladniejsze widzialam z okna samochodu. Kolejne wycieczki beda juz ze znajomymi, wiec beda na pewno bardziej interesujace.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz